Dzisiejszy
dzień był dla mnie niezłym sprawdzianem. Mogłam się przekonać czy byłam
tchórzem, czy może nie brakowało mi odwagi, by się zmierzyć z tym, co siedziało
mi w głowie. Była sobota i tego też dnia, czyli 8 września, On miał urodziny.
Nie chciałam iść w Jego ślady i zapomnieć, a w sumie wyprzeć to ze swojej
świadomości, bo pamiętałam o tym, że kończył dzisiaj 19 lat…. To, że był
starszy ode mnie, nigdy mnie do Niego nie zniechęcało, tak samo jak to, że
kiedyś powtarzał rok. Takie rzeczy po prostu się zdarzają i tak też było w Jego
przypadku, ale wracając do sedna. Nie utrzymywaliśmy kontaktu, więc nie
chciałam nagle zjawiać się z prezentem, czułam, że byłoby by głupie. Nawet nie
wiedziałam, co miałabym mu kupić. No, więc nie wiedziałam jak mu złożyć
życzenia. Wysłanie sms‘a było czymś
strasznie dziecinnym i nie potrafiłam tak zrobić, tak samo jak wysłać wiadomość
na facebooku. Był dla mnie ważnym człowiekiem i nie mogłam w tak obojętny
sposób życzyć mu wszystkiego dobrego, lecz czy było stać mnie na coś więcej?
Głowiłam się już nad tym ponad godzinę i ciągle nie wiedziałam, co zrobić. Boże,
czemu to wszystko było tak skomplikowane? W mojej głowie odbywały się krzyki i
dzika kłótnia, a moje serce miało do mnie straszny żal o to, że odrzuciłam
Bartka, bo ostatecznie tak było. Najpierw On mnie nie chciał a teraz ja Jego
odprawiłam. Pomimo, że pewnych myśli nie dopuszczałam do siebie, że udawałam,
że jestem silna i tak naprawdę obeszło mnie to bez jakiś większych uczuć, to
tak nie było. Każdego dnia myślałam o Nim, tęskniłam, odczuwałam żal i teraz
nadal tak jest. Czułam się skrzywdzona, zostawiona, zapomniana… Tak naprawdę
dopiero podczas naszej ostatniej rozmowy, zdałam sobie sprawę z tego, że miałam
powody by się na Niego wściekać. Może wtedy, gdy mnie odepchnął, to wcale nie
było żadne takie nic, jak próbowałam przekonywać wszystkich dookoła siebie?
Pamiętam, ten ból, który mi wtedy towarzyszył, zarówno fizyczny jak i
psychiczny. To chyba było najgorsze wydarzenie w ciągu tych ostatnich dni, nie
tyle co wyrzucenie mnie z domu, czy powiedzenie przed klubem, że chce się
tymczasowo rozstać, ale właśnie to odrzucenie. Kiedyś obiecałam sobie, że jak
mnie facet uderzy, to odejdę od Niego a teraz byłam w kropce. Niby Bartek mnie
nie uderzył, ale czy była duża granica pomiędzy uderzeniem a odepchnięciem? Czy
w ogóle była jakaś granica? Nie wiedziałam gdzie znaleźć odpowiedź. Tak
naprawdę czułam się w kropce i miałam serdecznie dość tego wszystkiego.
Miejsca, ludzi, sytuacji, rzeczy. Wszystko dookoła mnie, przypominało mi
ostatni rok. Marzyłam o tym by wyjechać, zmienić miejsce zamieszkania i to na
stałe. Niestety, to były tylko marzenia i w tej sferze musiały pozostać. Mogły
się one spełnić dopiero po maturze, kiedy stanę przed wyborem miasta, do
którego chciałabym się przenieść, dlatego wiedziałam jedno, musiałam się
przyłożyć do tego, by osiągnąć jak najlepsze wyniki z tego testu i móc
spokojnie wybrać miejsce, gdzie chciałam mieszkać. Nie rozważałam opcji
zostania w rodzinnym mieście. Tu wszystko było trudniejsze. Pragnęłam zacząć
życie gdzieś indziej, z nową kartką.
Odbiegłam od
tematu i tak robiłam, co chwilę. Odchodziłam od meritum sprawy a czas
nieubłaganie mijał. Była godzina 14 a ja nadal nie wiedziałam, co począć. Jechać
do Niego? Ale jak ja miałabym spojrzeć mu w oczy? To było zdecydowanie za
trudne. Iść do Niego bez prezentu? Kompletnie głupie. Czułam się strasznie.
Boże, czemu doprowadziłeś do takiej sytuacji?! Krzyczałam w duszy mając
nadzieję, że odpowiedź nadejdzie. Cisza. Ciągle ta sama pustka.
No dobra,
jakbym miała mu coś kupić to, co by to było? Nie byliśmy w związku, więc jakieś
wiążące, osobiste prezenty odpadały. Więc jak ma to być coś niezobowiązującego,
to co? Czułam, że siedząc w domu nic nie wymyślę, a tylko marnowałam czas. Gdy
spojrzałam na pogodę, jaka panowała na dworze, było tak strasznie szaro i
ponuro. Niemalże jak mój nastrój, jedynie brakowało deszczu i mojego płaczu. No
nic, musiałam się ogarnąć. Założyłam pierwsze lepsze jeansy, czarną
nierozpinaną bluzę. Nawet nie robiłam makijażu, bo nie chciałam ryzykować, żeby
nie spłynął. Włosy nie wymagały jakiś poświęceń, przeprostowałam końcówki i
byłam gotowa. Wsiadłam w samochód i pojechałam do galerii handlowej, która
znajdowała się niedaleko Jego mieszkania, więc jakbym mu coś kupiła, to miałam
blisko, żeby mu to podarować.
Na miejscu
nic mi się specjalnie nie rzucało w oczy. Oczywiście sprawa byłaby prostsza
gdybym wiedziała co chciałam kupić. Kiedy przechodziłam obok sportowego sklepu,
przypomniało mi się coś. Bartka torba na treningi była w kiepskim stanie, on
sam mówił, że nie lubił chodzić na zakupy a jak już był w centrum handlowym, to
nic mu się nie podobało. Tak więc postanowiłam poszukać czegoś, co byłoby
odpowiednie. I tak, już po dwudziestu minutach miałam wybraną torbę. Sprzedawca
trochę mi pomógł i jak twierdził to był odpowiedni model dla typowego
sportowca, a także nowość, więc Bartek nie mógł jej nigdzie wcześniej widzieć.
Dowiedziałam się też, że torba była wzorowana na modelach noszonych przez
prawdziwych sportowców, więc miałam nadzieję, że Bartkowi się spodoba. Prezent
został ładnie spakowany i tak naprawdę mogłam już iść do chłopaka.
Nie
wiedziałam jak mnie potraktuje i czy w ogóle przyjmie prezent, ponieważ ja mu
swój oddałam. Odwlekałam tą chwilę jak tylko mogłam, ale po czterdziestu
minutach siedzenia w samochodzie uznałam, że zachowuję się naprawdę dziecinnie.
W końcu byłam silna i musiałam stawić temu czoła. Miałam stchórzyć? Chyba nie
darowałabym tego sobie do końca życia. Patrzyłam się na prezent, który znajdował
się na siedzeniu obok i gdy już chciałam wysiadać, ktoś zapukał w moją szybę,
przez co bardzo się przestraszyłam bo w samochodzie panowała idealna cisza a ja
siedziałam tam jak na szpilkach. Kiedy odwróciłam głowę w lewą stronę, ujrzałam
Bartka. Poczułam jak się czerwieniłam i naprawdę, chciałam zapaść się pod
ziemię, odjechać, zrobić cokolwiek, ale wiedziałam, że już mleko się rozlało.
Sięgnęłam za klamkę i niechętnie opuściłam samochód, cały czas patrząc na
równie zaskoczoną minę Bartka, co moją.
- Długo tu
tak siedzisz? – po tych Jego słowach już wiedziałam, że to nie będzie łatwa
rozmowa. Od samego początku robiło się nieprzyjemnie i nie mogłam się łudzić,
że przebiegnie to bezboleśnie, wręcz przeciwnie. Wszystko było nie tak.
- Chwilę –
skłamałam. Ale co niby miałam mu powiedzieć? Zresztą to było bez znaczenia.
- Co Ty tu w
ogóle robisz? – nie wiem czemu, ale spodziewałam się innego przywitania, coś w
stylu „cześć”, „siema”. Czułam niechęć w Jego głosie, a z Jego twarzy niczego
nie potrafiłam wyczytać. Maskował się przede mną, chcąc wszystko doszczętnie
ukryć, ta sytuacja była dla mnie naprawdę nowa i nie umiałam sobie z nią
poradzić.
-
Przyjechałam, bo chciałam złożyć Ci życzenia – nie byłam pewna siebie ani
swojego zachowania. Gdyby On choć trochę mi pomógł, byłoby mi lżej, a tak z
minuty na minutę ciężar rósł. Chyba miałam talent do pakowania się w ciężkie
sytuacje.
- To jakaś
forma katuszy z Twojej strony, tak? – Bartek zachowywał się jak pewny siebie
gnojek. Jakim prawem kpił ze mnie? On nigdy się tak nie zachowywał, a nagle
grał cwaniaka. W tamtym momencie, pożałowałam, że tam się pojawiłam. Mogłam sobie
dać spokój albo wysłać sms’a, a ja jak głupia zawlekłam tam swoje nieproszone
dupsko.
- Co Ty
bredzisz? - zastanawiałam się dlaczego
myślał, że to była jakaś gra z mojej strony, w przeciwieństwie do Jego osoby
byłam sobą, niczego nie udawałam, a na dodatek naprawdę miałam czyste intencje.
Natomiast nie mogłam pozwalać się obrażać.
- Chcesz mi
przypomnieć, że zapomniałem o Twoich urodzinach i dlatego się tu pojawiłaś? Bo
skoro nie chcesz już ze mną być, to czemu niby masz składać mi życzenia? –
dobrze, że ten dupek nie słyszał moich myśli, wyzywałam Go na czym świat stał.
Jak on w ogóle mógł coś takiego powiedzieć? Nie miał za grama szacunku do mnie
a ja ciągle o nim myślałam, wybielałam Jego zachowanie. Jeszcze kilka godzin
temu, miałam żal do siebie za to, że Go odtrąciłam, lecz w tamtym momencie
Bartek przypomniał mi, dlaczego to robiłam...
- Ale to nie
znaczy, że jesteś mi obojętny. Mam zachowywać się tak samo jak Ty? Gardzić
Tobą, poniżać, szydzić? Tego chcesz? Tylko, że ja tak nie umiem. – nagle
wezbrały się we mnie silne emocje, jakiś żal i nieokreślona gorycz w stosunku
do chłopaka. Nie umiałam być taka jak On i nawet nie chciałam taka być. Miałam
swoje zasady, uczucia i nie potrafiłam się przemóc. Chciałam dodać coś jeszcze,
ale przerwał mi dochodzący z oddali kobiecy głos.
- Bartek! –
to była ta sama dziewczyna, która wtedy była z nim w galerii. To z Nią kupował
garnitur i to musiała być ta dziewczyna, którą
Marcin widział w Jego mieszkaniu. Zastanawiałam się co Ona tam robiła,
ale jej pojawienie się pomogło mi się ulotnić.
-
Wszystkiego najlepszego, szczerze – miałam spokojny ton głosu i zanim On zdążył
cokolwiek powiedzieć, wręczyłam mu prezent i wsiadłam do samochodu i jak
najszybciej odjechałam. Widziałam zakłopotanie na Jego twarzy, które pojawiło
się wraz z nadejściem owej dziewczyny. To na nią przeniósł swoją uwagę, a ja
tylko dobrze wykorzystałam moment nieuwagi. Czułam, że inaczej nie wziąłby ode
mnie tego prezentu. To wszystko działo się tak szybko, że sama ledwo co
nadążałam. Na początku naszej rozmowy, kiedy powiedział, że to ja nie chcę być
z nim, chciałam mu to wytłumaczyć, zaprzeczyć, powiedzieć, że Go kocham i nigdy
nie będę gotowa na rozstanie, ale nie zdążyłam, a może tak miało być? Cieszyłam
się, że w miarę szybko opuściłam tamto miejsce i nie musiałam dalej przeciągać
szali z Bartkiem. Po policzku spłynęły mi łzy, które starałam się szybko
wytrzeć, ale mój organizm miał inne zamiary. Moja dusza cierpiała. Jego
zachowanie było tak cholernie krzywdzące, że paliło mnie od środka. Nie
rozumiałam dlaczego tak mnie traktował. Jeszcze kilka dni temu był u mnie w
domu, przepraszał, a teraz obrażał.
Gdy tylko
dotarłam do domu, biegiem popędziłam do swojego pokoju. W salonie mignęła mi
tylko postać taty, który coś powiedział w moją stronę, ale nawet nie rozumiałam
co. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju i wyć w poduszkę. Musiałam
dać upust swoim emocjom. Kawał czasu to wszystko dusiłam w sobie i w końcu nie
wytrzymałam. Łudziłam się, że ten moment nigdy nie nadejdzie, że wytrzymam,
będę silna, ale los spłatał mi figla.
- Gośka, co
się dzieje?! – tato pobiegł za mną i dorwał mnie w pokoju jak już leżałam na
łóżku i głośno płakałam. Poduszka tłumiła mój głos, ale to nie wystarczało. Ja
sama nie umiałam się opanować, uspokoić, to było silniejsze ode mnie. –
Córeczko, co się stało? – jego głos stał
się maksymalnie czuły i troskliwy, czułam jak usiadł obok mnie, a po chwili
Jego ręka znalazła się na moich plecach. On też cierpiał, razem ze mną. Nie
potrafiłam się odezwać, wytłumaczyć o co chodziło. Paliło mnie od środka, bolało mnie całe ciało. To uczucie
było naprawdę straszne. Podobnie czułam się jak traciłam Maćka. – Gośka,
skrzywdził się ktoś?- czułam niepokój w
głosie taty i on naprawdę bał się, że ktoś zrobił mi coś złego, ale tak było.
Ból psychiczny był o sto razy gorszy od fizycznego. Usiadłam i zamiast w
poduszkę, głośno płakałam w Jego koszulkę. Wtuliłam się w Niego jak tylko
potrafiłam i płakałam. On nic nie mówił, tylko mocno trzymał mnie przy sobie.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, już byłam tak zmęczona płaczem, tą sytuacją,
emocjami, że zasnęłam w taty ramionach.
Nawet nie
pamiętałam, kiedy wczoraj zasnęłam, musiałam to zrobić w taty ramionach. Czułam
się wczoraj tak potwornie źle, że pękłam. Musiałam się wypłakać i dzisiaj już
mi było trochę lepiej, ale wiedziałam, że do szkoły nie zamierzam iść. Miałam
to głęboko w dupie, przynajmniej tego dnia. Kiedy zeszłam do kuchni by wziąć
coś do picia, już z schodów usłyszałam rozmowę taty z Marcinem.
- Widziałeś ją
wczoraj? Ja się boję, że ona znowu przestanie jeść, że znowu znajdzie się w
szpitalu. Tak bardzo martwię się o nią – to był głos taty a ja poczułam ukłucie
w sercu. Przykro mi było, że sprawiłam mu cierpienie. W Jego głosie było tyle
troski, ale też i strachu i przygnębienia.
- Wiem, ale może
to jednorazowa sytuacja? – Marcin starał się uspokoić obawy taty, ale
wiedziałam, że to było za mało. Nie chciałam by znowu ich życie kręciło się
wokół mnie, każdy z nich miał swoje sprawy i na nich powinien się skupić.
- Boję się o nią,
nie wiem, może Bartek coś zaradzi? – po tych słowach taty, zrobiło mi się
jeszcze gorzej. Nie mogłam pozwolić na to, by ktoś z nich powiedział Bartkowi,
w jakim stanie wczoraj wróciłam. On nie mógł wiedzieć, jak bardzo mnie to
zabolało. Musiałam być silna a nie dawać mu satysfakcji, że kolejny raz mnie
zranił..
- Wątpię, to chyba
właśnie było przez niego – Marcin nie chciał tacie za wiele powiedzieć, ale
prawda jest też taka, że Marcin dużo też nie wiedział. Wtedy poczułam, że
musiałam wkroczyć w rozmowę i zabrać osobiście głos, nie chciałam się przyznać
do podsłuchiwania.
- Hej – lekko
uśmiechnęłam się do domowników i zajęłam wolne miejsce przy stole. Może nie
byłam jakoś specjalnie głodna, ale wzięłam się za robienie sobie kanapki, by
pokazać im, że czułam się dobrze.
- Ty nie idziesz
dzisiaj do szkoły? – brat spojrzał to na zegarek to na mnie, znajdującą się w
kompletnej rozsypce, w wczorajszych ubraniach, niezmytym makijażu…
- Chciałam zrobić
sobie wolne dzisiaj i jechać do szpitala na badania. Przez te ostatnie wyjazdy
zaniedbałam to trochę a tabletki mi się kończą – wyjaśniłam im moje plany na
tamten dzień, chcąc jednocześnie uspokoić ich, a raczej zapewnić, że pamiętałam
o jedzeniu i lekach, nie robiłam tego dla siebie, ani z troski o swój stan, ale
to miało pokazać im, że nic się złego nie działo, takie moje małe alibi,
stające się przykrywką faktycznego stanu, gdyż fizycznie czułam się naprawdę
nieźle, ale psychicznie się rozsypałam.
- Dobrze, to
później napisze Ci usprawiedliwienie. Gosia, a to wczoraj …- tato podsumował
moją wypowiedź i zaczął wracać do dnia wczorajszego.
- A to wczoraj już
się nie wydarzy. Ja wiem, że się martwiłeś i przepraszam, już jest wszystko w
porządku – starałam się uśmiechać, ale słabo mi to wychodziło. Kłamać też za
dobrze nie umiałam, ale miałam nadzieję, że mój rozsądek przekona Go do
wierzenia mi.
- Nikt Ci nie
zrobił krzywdy, nie okradł itp.? – przypomniałam sobie wczoraj mnie jak wpadłam
zapłakana do domu i rzuciłam się na łóżko głośno płacząc. Można to było odebrać
jako reakcję na napad, gwałt itp.
- Nie. Byłam u
Bartka i znowu się pokłóciliśmy a w sumie to nawet się nie pokłóciliśmy. On już
chyba ma kogoś, zresztą nie ważne. Może nic nie będę jadła, bo badania będą mi
robić. – na początku za bardzo się rozgadałam i szybko chciałam zmienić temat i
już nie mówić o Bartku i nie wracać do tego, co miało miejsce dnia poprzedniego.
Widziałam, że zarówno tata jak i Marcin nie wiedzieli, co powiedzieć.
- Wiem, że nasza
miłość nie zastąpi Ci Jego, ale pamiętaj, że kochamy Cię bardzo mocno i dla nas
jesteś najważniejsza – tata podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło. To, co
powiedział było piękne, i chciałam zapamiętać to do końca życia, te słowa
powinnam pamiętać jak modlitwę.
- A Wy dla mnie
jesteście najważniejsi– cicho powiedziałam przytulając się do taty, po czym On
poszedł się szykować do pracy a ja wróciłam do swojego pokoju. Szybko ubrałam
się w przypadkowe ubrania i pojechałam do przychodni do swojego lekarza.
„Miła” Pani
recepcjonistka poinformowała mnie, że nie byłam umówiona, więc lekarz mnie nie
przyjmie a już wolnego miejsca na tamten dzień nie ma. Byłam zła, ale nie
zamierzałam się poddać.
- Proszę
powiedzieć Panu Kamińskiemu, że przyszła Małgorzata Pilarz, proszę – próbowałam
jakoś wpłynąć na kobietę, by chociaż zapytała się lekarza, czy na pewno mnie
nie przyjmie. Ona patrzyła na mnie z wyższością i jakbym już na wstępie była na
przegranej pozycji.
- Ale Pani nie
rozumie, że jest teraz u Niego pacjentka? Wolny termin jest za dwa dni o
godzinie 11:30- znowu iście uprzejmie zostałam powiadomiona o tym, kiedy miałam
się zjawić, ale ja wiedziałam, że kolejnego dnia w szkole nie mogłam opuścić,
chociaż w sumie mogłam, ale nie chciałam dać tej recepcjonistce za wygraną. Nie
czułam się od nikogo lepsza, tylko wiedziałam, że gdy tylko doktor dowie się,
że przyszłam to mnie przyjmie, co mi zresztą zawsze powtarzał, a moja
dzisiejsza obecność w tamtym miejscu nie pójdzie na marne.
- A czy Pani nie
rozumie, o co ja proszę? Czy to za dużo jak na Pani możliwości? – stałam się
obcasowa i powoli traciłam cierpliwość, inni pacjenci przyglądali się mojej
rozmowie z kobietą siedzącą za biurkiem, czułam, zawistne wzroki na mej osobie,
ale miałam to głęboko gdzieś. Kobieta oburzyła się i sięgnęła za telefon,
natomiast minę miała wymowną, ona od razu mnie skreśliła.
- Przepraszam, że
przeszkadzam, ale Pani Małgorzata Pilarz jest tutaj i chce by Pan ją dzisiaj
przyjął a już jest komplet - po tym jak przedstawiła mu zaistniałą sytuację,
podejrzewałam, że nic z tego nie będzie. Oczywiście ona musiała dodać, że był
komplet. Naprawdę byłam zła, że mnie traktowała jak wroga czy intruza.
Rozumiałam, że nie byłam umówiona, ale wiedziałam też, że jak lekarz dowie się,
że to ja się do Niego dobijam to zrobi wyjątek. – Tak jej też powiedziałam –
nie słyszałam słów jej rozmówcy, ale łatwo było się domyślić, na jakie słowa
odpowiadała – Małgorzata Pilarz – kobieta jeszcze raz powtórzyła moje imię i
nazwisko, co dało mi iskierkę nadziei – Dobrze. – po tych słowach odłożyła
słuchawkę a ja wpatrywałam się w nią oczekując dalszych instrukcji – Proszę
usiąść i poczekać – to nie było po jej myśli, a ja się tylko lekko uśmiechnęłam
do siebie i usiadłam w poczekalni. Czułam na sobie wymowne wzroki innych
czekających, ale musiałam to znieść. Po jakiś dziesięciu minutach wyszedł
lekarz wraz z pacjentem, który znajdował się w środku. Podszedł do swojej
podwładnej a ona wskazała mu ręką na mnie.
- Dzień dobry –
mężczyzna uśmiechnął się do mnie miło. Szczerze ulżyło mi jak zobaczyłam wyraz Jego
twarzy, który nota bene zwiastował dobre
wieści.
- Dzień dobry, ja
przepraszam za to zamieszanie, ale dzisiaj nie poszłam do szkoły i nie chcę
zawalić kolejnego dnia – wytłumaczyłam się ze swojego zachowania, ale i tak
wiedziałam, że mogłam wcześniej zadzwonić czy uprzedzić.
- Nie ma sprawy,
chodź – lekarz przepuścił mnie w drzwiach i weszliśmy do gabinetu. – Wszystko w
porządku? – rozumiałam, że mogłam trochę Go przestraszyć swoją nagłą wizytą,
ale cieszyłam się, że mogłam Go rozczarować.
- Tak, nic złego
się nie dzieje. Kończą mi się lekarstwa a ostatnio zawaliłam kilka wizyt, bo
byłam na wakacjach – w ostatnim czasie odpuściłam sobie trzy wizyty i czułam
się z tym źle. Tydzień temu dr Kamiński wysłał mi maila z zapytaniem, czy
wszystko z moim zdrowiem w porządku, może, dlatego też przyjął mnie bez
problemu?
- Już się
martwiłem o Ciebie, ale ostatnio był u mnie Twój tata i uspokoił mnie – słowa
lekarza bardzo mnie zaskoczyły, tata był u Niego? Nic mi na ten temat nie
mówił. Od razu się zaniepokoiłam i postanowiłam dopytać się o szczegóły.
- Mój tata? Jest
chory? – zalała mnie fala potu i ogromny strach o mojego opiekuna. Przecież On
nie wyglądał na chorego a ostatnio był w dobrym humorze. Naprawdę nie
wiedziałam, co miało to znaczyć.
- Nie, spokojnie.
Chodzi o sprawy prywatne, Twój tata jest moim prawnikiem. Wróćmy do Ciebie.
Jesz? – nie wiedziałam, czy to była zwykła gadka, by mnie uspokoić, czy mówił
prawdę, ale jak na tamten momentu musiałam odpuścić ten temat, w szczególności,
że lekarza obowiązywała tajemnica zawodowa.
- Tak, ostatnimi
czasy uwielbiam jeść. Czuję się dobrze, więc nie ma, na co narzekać –
uśmiechnęłam się do mężczyzny a z tyłu głowy nadal miałam zmartwienia odnośnie
taty, Bartka i tego całego galimatiasu panującego w mojej głowie.
- To dobrze,
zrobimy Ci badania, tu masz skierowanie. Pielęgniarka zaprowadzi Cię do
zabiegowego a wyniki będą na szybko to wrócisz z nimi do mnie. Kiedy się
ostatnio ważyłaś?
- Jak byłam na
ostatniej wizycie – niepewnie odpowiedziałam na zadane pytanie, ale prawda była
taka, że nie miałam ochoty się ważyć, nie czułam takiej potrzeby a nie
uznawałam tego za konieczność.
- Dobra, to chodź jeszcze
Cię zważę a później zrobisz badania - pospiesznie podeszłam do wagi zdejmując
buty. Jak się dowiedziałam, przytyłam aż 1 kg, co było naprawdę dobrym wynikiem,
to cieszyłam się z tego, zresztą mój lekarz również. Gdy wyszliśmy z gabinetu
poszłam do laboratorium a po pół godzinie wróciłam do gabinetu z gotowymi
wynikami. Wszystko okazało się w porządku, musiałam jeszcze zażywać witaminy,
co oznaczało, że było już ze mną znacznie lepiej niż w ostatnim czasie.
Cieszyłam się, że ta historia się tak skończyła się dla mnie. Przez to, że
poznałam ciemne strony, że wiedziałam ile wysiłku kosztowało mnie pamiętanie o
tabletkach, o jedzeniu to teraz bardziej szanowałam to, do czego doszłam.
Miałam wspaniałych ludzi wokół siebie, którzy mi pomogli. Nie wiedziałam co byłoby
ze mną, gdybym spotkała innego, mniej zaangażowanego lekarza.
Prosto ze szpitala
pojechałam na cmentarz, po zmówionej modlitwie wróciłam do domu. Odgrzałam
sobie obiad i zalegałam na kanapie w salonie. Panowała taka idealna cisza, ale
jak zwykle, musiał ktoś ją przerwać.